Wspomnienia AGATY POTURALSKIEJ – wnuczki JERZEGO GUMUŁY – o dziadku zamieszczone na Facebooku.

Dziadek Jurek. W niezbyt kolorowych czasach, tym bardziej w małej miejscowości znalazł miejsce i zajęcie, któremu oddawał się w 100%. Tenis stał się jego miłością absolutną.

Na kortach spędzał stanowczo dużo więcej czasu niż w domu. W pakiecie dostał również dwie wnuczki, dlatego duża część mojego dzieciństwa wiąże ze specyficznym zapachem piłek tenisowych, mączki, penetrowania zakamarków Goplanii i okolic Parku Solankowego. Pamiętam jak jednego dnia popłakałam się podczas lekcji we wczesnej podstawówce, bo okazało się, że zajęcia się przedłużyły i nie zdążę na pociąg, żeby pojechać z dziadkiem na korty niedaleko Mogilna w których przez wiele lat trenował. To było ważne, wyjątkowe i miłe, bo też miło było spędzać czas z tą osobą.

Jeśli nie prowadził zajęć, to obserwował, rozmawiał, naciągał rakiety, żył życiem klubu. Przez wiele lat Goplanii Inowrocław, ale też małych prywatnych kortów w Tupadłach czy Żabnie. Ze wszystkimi tymi miejscami był związany przez lata i w każdym z nich wyszkolił dobrych zawodników i tworzył społeczność tenisową.

Wstawał wcześnie, zaparzał swoją codzienną „parzochę” w ulubionym dużym kubku, którą zawsze zalewał po brzegi, walcząc w drodze z kuchni do pokoju, żeby nie zdenerwować babci kolejną plama na dywanie. Patrzyłam na to codziennie z uśmiechem.

Lubiłam, kiedy przechodząc obok ciebie czasami nic nie mówił, ale pociągał zawadiacko za nos.
Pracował dużo, ale dla niego tak naprawdę to nie była praca. Moi znajomi śmieją się, że w pewnym momencie nadużywałam słowa „pasja”. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego zawsze było to dla mnie takie ważne, żeby praca była przyjemnością. Żeby z wakacji wracać do pracy z uśmiechem na ustach i nie wzdychać na myśl o poniedziałku. W końcu doszłam do tego, że miałam dobry przykład w życiu, który z bardzo bliska obserwowałam przez całe dzieciństwo, towarzysząc mu prawie codziennie, podglądając jego „pracę” i będąc jej częścią. Przez ostatnie lata życia poważnie chorował, a mimo wszystko dopóki mógł to cały czas był aktywny i można go było spotkać na kortach. Tenis był najlepszym lekarstwem.


Nie był typem domatora. Od siedzenia na fotelu, zawsze wolał ruch, jeśli nie biegał na korcie to biegał po mieście załatwiając różne sprawy.

Zawsze znajdował czas na to żeby skoczyć na targ po codzienne „sprawunki”, posiedzieć na działce z rodziną, pograć w karty lub warcaby z wnuczkami, pójść na spacer z psem, pojechać nad jezioro. Urodzinowo mogliśmy zawsze liczyć na najlepsze prezentowe gadżety wyszukiwane u „rusków” 😉

Nie dorobił się majątku, choć codziennie w drodze na korty wstępował na „totka” i chował los do kieszeni. Do tej kieszeni w której od kiedy rzucił palenie, można było znaleźć zapasy mentosów, które pochłaniał w dużych ilościach, szczególnie podczas stresujących meczy swoich zawodników.

Skromny, małomówny, pracowity, zazwyczaj poważny, ale z przebijającym się miłym uśmiechem na twarzy. Takiego go pamiętam i takiego go brakuje, mimo, że to już 21 lat bez niego.

Źródło: profil Agaty Paturalskiej na Facebooku.